Muzyka: wenezuelskie joropo

Od dziś będziemy się zapoznawać z muzyką latynoamerykańską. Pomysł ten pojawił się w bardzo dobrym momencie, bo akurat w chwili, kiedy nie piszę na stronie zbyt wiele o Wenezueli, jako że informacje te wchodzą w skład Tajnego Projektu, o którym już wspominałem. Aby więc nie zaniedbywać ani Szanownego Czytelnika, ani misji edukacyjnej, którą również wypełnia niniejsza witryna, powstał pomysł następujący.

Raz w tygodniu, albo raz na dwa, wrzucał będę na stronę utwór reprezentujący jeden z wielu gatunków muzycznych, które kwitną w Ameryce Łacińskiej. Bo muzyka latynoamerykańska to nie tylko Shakira, Ricky Martin i Buena Vista Social Club, o nie. Będę wrzucał utwór i jakąś drobną informację, w stylu kto, gdzie, na jakich instrumentach, o czym i tak dalej.

Nie sądzicie chyba jednak, że wykreowałem tę ideę samodzielnie. O nie, ja samodzielnie nie wymyślam takich genialnych rzeczy, zostałem mianowicie zainspirowany! W Meridzie (Wenezuela, tak, w dalszym ciągu Wenezuela, już od ponad pół roku) miałem szczęście poznać członków grupy Yerbabuena. Zespół składa się z cuatristy (czyli człowieka grającego na cuatro, czterostrunowym instrumencie szarpanym) imieniem Argimiro i... wielu wokalistek. W zasadzie nie wiem ile ich dokładnie jest, zwykle na koncert przychodzi koło sześciu, jedne regularnie, inne się zmieniają. Projekt obejmuje interpretacje piosenek z szerokiej gamy gatunków  tradycyjnej muzyki wenezuelskiej i latynoamerykańskiej. Argimiro zapowiada każdą piosenkę krótkim wstępem historycznym czy inną anegdotą. Następnie zaczyna grać, jedna z dziewczyn śpiewa, a reszta czeka, klepie się po udach robiąc za perkusję albo chórek. Pomysł jest świetny z wielu względów: raz, że aktualizuje a czasem odkopuje z niepamięci perełki  lokalnej kultury. Dwa, że to co robią, robią naprawdę dobrze, na wysokim poziomie. Trzy: na otwartych spotkaniach z muzyką zarażają pasją i zainteresowaniem innych. No i po czwarte: koledzy muzycy, inteligentny człowiek z tego Argimira, on sam i pewnie z dziesięć wokalistek... (to tak jakby ktoś się zastanawiał nad formą swojego przyszłego zespołu). Spotykają się trzy razy w tygodniu: w czwartek po południu i niedzielę rano Argimiro jako wódz i nauczyciel szkoli w śpiewie, a w niedzielę po południu odbywają się w różnych miejscach - domach kultury, klubach osiedlowych etc. - otwarte próby, czy koncerty, czy zwał jak zwał, w każdym razie atmosfera jest swobodna,w komplecie z ciastkami i kawą.

Dołączyłem sie ostatnio do lekcji muzyki w roli ucznia. Jak wrócę do Polski to - tak jak pisałem ostatnio do OP (lubię zostawiać inicjały OP, bo ona zawsze je odnajduje i potem pisze  mi w meilu, że widziała i się ucieszyła, i wtedy ja też się cieszę) - czem prędzej nauczę się oberków i gry na barabanie czy innej szałamai, włączając się w ten piękny nurt akcji odradzania skarbów polskiej muzyki ludowej, której przewodzą ludzie tacy jak Andrzej Bieńkowski i Fundacja Muzyka Odnaleziona czy bracia Piotrowscy ze Stowarzyszeniem Folkowisko. A póki co dokształcę się sam, i Was przy okazji, w muzycę latynoamerykańskiej.


Wenezuelskie joropo

Joropo, czyt. choropo, kwitnie na wenezuelskich i kolumbijskich równinach, Los Llanos. Podstawowy skład zespołu grającego joropo to wokal, cuatro, harfa i marakasy. Cuatro - jak już wspominałem - to coś co na oko wygląda jak mała gitara i ma cztery struny strojone w A-D-Fis-H. Innymi słowy zachowuje te same interwały co ukulele czy cztery najwyższe struny gitarowe. Harfa jaka jest - każdy widzi, jedyne co jest w tym dziwne to fakt, że nie widzi się jej w filharmonii, tylko w rękach wenezuelskiego kowboja gdzieś wśród bezkresnych pastwisk. Marakasy zaś to przykład wadliwego spolszczenia nakładającego podwójną liczbę mnogą. Maracas to hiszpańska liczba mnoga od maraca, innymi słowy nazywać grzechotki marakasami to tak, jakby o tych niebieskich ludzikach w białych czapkach mówić smerfsy a nie smerfy. No ale jakoś tak się przyjęło. Bywa, że do składu dochodzi bandola llanera, kolejny instrument strunowy szarpany, z którym już Szanownego Czytelnika zapoznałem jakiś czas temu.


Joropo jest zazwyczaj szybkie, tak w muzyce jak i w tańcu, a jednocześnie stosunkowo monotonne, wręcz hipnotyczne, transowe. Historycy muzyki dopatrują się w nim odbicia arabskich wpływów w kulturze hiszpańskiej. Tekst może być o dupie Maryni, łatwym podrywie, gonieniu bydła o poranku czy przyrodzie. Legendarny przykład joropo to dysputa Florentino z Diabłem autorstwa poety Alberto Torrealby. Jest to przy okazji przykład contrapunteo, czyli wymiany zdań między dwoma wokalistami. To się w joropo zdarza dość często, czasem w formie przygotowanej, czasem jako improwizacja, która zresztą może się skończyć mordobiciem. W tym przypadku sprawa jest poważna, bo kolega Florentino może stracić duszę w słownym pojedynku z Diabłem, jednak - jak mówi legenda - nie myli się w żadnym rymie, a po całonocnym śpiewaniu przywołuje w pieśni Trójcę Świętą i wszystkie mu znane Matki Boskie: z Coromoto, z Chiquinquiry i tak dalej (o Częstochowskiej zapomniał), i Lucyfer wraca na dno piekieł.

Joropo jest w Wenezueli bardzo popularne: każdy zna, tj. słucha albo nienawidzi joropo. A, no i jeszcze jedna ważna informacja: chyba każdy utwór tegoż gatunku musi obowiązkowo zaczynać się od okrzyku. Aaaaaaaaaaaa! No to jedziemy! Najpierw Florentino z Diabłem, a potem dwa dodatki: wideo z tańcem i wideo z muzykantami.




Komentarze

Popularne posty